środa, 31 lipca 2013

"Droga do szczęścia"




  Kate i Leo i początkowo zawładnęło mną deja wu. Pierwsze wrażenia bywają jednak czasem mylne. Naprawdę dawno nie przeżyłam tak skrajnych emocji oglądając film.
Świetna gra aktorska, historia nieprzesadzona, a wyjątkowo prawdziwa, lata 50s, klimatyczna fortepianowa muzyka i martini z oliwką przewijające się co chwilę.
Sam Mendes- reżyser "American Beauty" ukazuje tutaj rodzinę Wheelerów, którzy według opinii publicznej tworzą małżeństwo idealne. to jednak tylko pozory, konwenanse, moralność ogółu. Ich świat pełen jest sztuczności, a oni zamiast "żyć" odgrywają swoje role.


Interesująca postacią jest syn sąsiadów- John Givings- który jako jedyny ma odwagę być szczery do bólu i mówić to co myśli.
J.G: - No tak, to ma sens-powiedział wreszcie. - Gdybym przyjmował w domu schizofrenika paranoidalnego, pewnie też gdzieś wyprawiłbym dzieci. To znaczy gdybym miał dzieci. Gdybym miał dom.


Myśli na zakończenie filmu pojawiły się z opóźnieniem. Najpierw była wilka pustka. Mam dreszcze gdy wyobrażam sobie, że miałabym żyć jak główni bohaterowie.


Tak naprawdę możemy mieć przecież wszystko, co sobie wymarzymy. Ważne żeby nie czuć się źle wszędzie gdzie się znajdujemy. Trzeba posiadać pasje, robić ciekawe rzeczy, tworzyć, uśmiechać się, dbać o bliskich i o to by żyć w zgodzie ze sobą. Nasze szczęście jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
Życie to obowiązki mniej lub bardziej przyjemne. Dlatego trzeba poukładać sobie życie tak by była to droga do (prawdziwego) szczęścia.


Czy warto obejrzeć film? Zdecydowanie TAK! Dobre, mocne kino.



PS Pierwsza scena filmu kojarzy mi się z teledyskiem "Niedopowiedzenia" Pezeta. Wam też?


                                                                      ***

1 komentarz: